znani o instrumentach / Wszyscy

Wojciech Karolak

Wojciech Karolak urodził się 28 maja 1939 roku w Warszawie. Muzyczne wykształcenie odebrał w Krakowie - Liceum Muzyczne w klasie fortepianu, a następnie studia na Wydziale Teorii Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Zadebiutował na fortepianie w 1956 roku podczas tzw. trójmeczu jazzowego w Liceum im. Nowodworskiego, grając razem z Romanem Dylągiem, Andrzejem Dąbrowskim, Janem Byrczkiem, Andrzejem Pielą i Ryszardem Rushilem. W lutym 1958 roku jako saksofonista altowy rozpoczął współpracę z zespołem Jazz Believers, w którym grali m.in. Andrzej Trzaskowski, Krzysztof Komeda i Jan Ptaszyn Wróblewski. Następnie grał na saksofonie tenorowym w grupie The Wreckers Andrzeja Trzaskowskiego. Na początku 1961 roku ostatecznie porzucił grę na saksofonie i w kwartecie Andrzeja Kurylewicza poświęcił się bez reszty fortepianowi. Rok później razem z Romanem "Guciem" Dylągiem i Andrzejem Dąbrowskim założył własne trio (The Karolak Trio), z którym nagrał swoją pierwszą autorską płytę. W roku 1963 rozpoczął współpracę z grupą Polish Jazz Quartet Ptaszyna Wróblewskiego. Trzy lata później wyjechał do Szwecji, gdzie grywał rock i jazz w klubach i restauracjach, by, jak sam przyznaje, "zarobić na mieszkanie w Warszawie i na Hammonda". Współpracuje również z Michałem Urbaniakiem. W 1973 roku kupuje upragnione organy Hammond B-3Od 1973 do 1978 roku współpracuje z zespołem Mainstream Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Coraz więcej czasu poświęca na aranżowanie i komponowanie. W latach 80-tych tworzył wraz z Tomaszem Szukalskim i Czesławem Bartkowskim superformację Time Killers, z którą nagrał najlepszą płytę polskiego jazzu tamtej dekady. Lata 90-te to dla Wojciecha Karolaka okres ożywionej działalności artystycznej. Współpracuje z Jarosławem Śmietaną, z którym nagrywa trzy albumy. W 1995 roku wraz z Piotrem Baronem i Zbigniewem Lewandowskim zakłada The High Bred Jazz Trio. Ponadto daje setki koncertów jako członek Guitar Workshop Leszka Cichońskiego. W 1998 roku obchodził 40-lecie pracy artystycznej - z tej okazji wystąpił na Jazz Jamboree ze specjalnym jubileuszowym koncertem. (źródło)

Ankieta Muzykuj.com

Jaki był Twój pierwszy instrument klawiszowy?

Organy/fortepian (równoprawnie).

Instrumentarium, które posiadasz:

Fender Rhodes Seventy Three Mark I 1969 + Fender Twin Reverb z głośnikami JBL

Hammond B-3 1956 + Leslie 21H

Hammond XK-3 (rozbudowany do pełnych organów, tzn. dwu manuałowy instrument z 2-okt. klawiaturą pedałową) + Leslie 122XB. Również Leslie 3300 i Leslie 760 (przecięty)

Nord C1

Nord C2

Nord Electro 2 Seventy Three

Nord Electro 2 Rack 

vintage synths:

Korg Polysix Midi

Prophet 600

Moog Liberation

Roland JX 10 (Super JX) z programerem

Roland Vocoder Plus VP-330 (1979) 

Kurzweil K2500

virtual analog:

Novation Supernova II Pro

Nord Lead 3

znakomite, miękko brzmiące cyfrowe piano: Roland FP4 

i inne.

Poza tym piece keyboardowe:

Peavey KB 300 (lata 80, potwór!!!) Peavey KB 100 (mniejszy braciszek), Hand Box KSX 250 (Custom Made, a jakże!) i kilka mniejszych, jak Roland Cube 60 czy Polytone Mini Brute III

oprócz tego różne moduły, jak:

Roland XV-5080, EMU i inne, typu Groovebox Roland MC 505, Roland Groovesynth 305, „kultowy” Roland TR 707 Rhythm Composer i t.d.

Na koncerty zawsze zabierasz … . I dlaczego akurat ten właśnie instrument/instrumenty?

Hammonda XK-3 i Leslie 122XB. To jedyne rozsądne wyjście w sytuacji w której przemieszczanie się z B-3 stało się praktycznie niemożliwe. Mój XK-3 został tak sprytnie rozbudowany (przez samego mistrza - Pawła Więsika!), że wszystko jest składane, więc cały instrument mieści się wraz z Leslie 122XB, dużym pedałem i ławką w samochodzie kombi. Wprawdzie mam poważne zastrzeżenia do vibrata w XK-3, ale cała reszta to plusy. Pierwszy to wspomniana łatwość transportu, pozostałe dotyczą konstrukcji instrumentu. Jest w nim szybki, wygodny dostęp do wszystkich potrzebnych funkcji. Wszystko jest pod ręką. XK-3 jest zbudowany dla organistów – w przeciwieństwie do Nordów, które moim zdaniem brzmiąlepiej, ale przypominają raczej syntezatory. Najbardziej irytujące jest to, że jakiś maniak - sabotażysta z Clavii zlikwidował w nich osiem bardzo potrzebnych przycisków, które dawały w starszych Electro i Stage’u błyskawiczny dostęp do presetów.     

Idealny instrument według Ciebie to:

Kwesta gustu. Dla mnie - jak na razie - żaden. W każdym na którym grałem jest coś co mi przeszkadza. Po pierwsze, brzmienie Hammonda XK-3 nie dorównuje B-3 (czy pokrewnym klasykom z serii A, C, czy RT-3), po drugie, nawet kupno B-3 nie oznacza, że będzie się miało ten wymarzony, bo każdy egzemplarz brzmi inaczej. To czy się w ogóle kiedykolwiek trafi na taki, jakiego szukamy jest kwestią szczęścia. To loteria. Można grać i nigdy nie wygrać. Pokochałem kiedyś Hammonda za nagrania płytowe na których miał brudne, bluesowe, jakby „nosowe” brzmienie, ale te instrumenty na których potem grałemz reguły brzmiałyklarownie i czyściutko jak mydło. Takie brzmienie zupełnie mnie nie inspiruje, a włączanie jakichś overdrive’ów nic nie da, bo to gadżet dla dzieci. Więc co? Gram… bo ludzie przyszli i chcą posłuchać, ale gdybym miał instrument z prawdziwym bluesowym pazurem, grałbym zupełnie co innego. Mało dźwięków, dużo ekspresji. Czasem myślę sobie, że mając takie upodobania powinno się jednak mieszkać w Stanach. Tam jest dużo starych, popsutych Hammondów i można sobie z pośród nich wybrać tego prawdziwego przyjaciela. Powinienem mieć Hammonda z głośnym crosstalk’iem, brumiącym transformatorem i zabrudzonymi stykami. Do tego aksamitnie rzężący Leslie. Rzężący, a nie charczący jakby za chwilę miał paść gwizdek. To jednak bezprzedmiotowe marzycielstwo. Jestem skazany na pół-amatorskie, współcześnie robione instrumenty, które wszystkie (oprócz Nordów) mają tę samąwadę: niedobre vibrato. Dokładnie: chorus C3. Powodem tego jest chyba popularność rocka, w którym hammondziści w ogóle nie używają organowego vibrata. W rocku obowiązuje show z trąbkami kręcącymi się w Leslie’m. Szybko, wolno, szybko, wolno. Wtedy wszyscy są szczęśliwi, a nawet zagorzali fani Hammonda wytłumaczą każdemu, że vibrato polega na tym że kręci się ten wichajster w Leslie’m . Niestety wiedzą o tym producenci, więc robią w klonach byle jakie vibrato, a ja to czasem przez pomyłkę włączam i dostaję mdłości słysząc jakieśłkanie gondoliera weneckiego. Idealny instrument… hmm… W tej sytuacji chyba dobrze nastrojony, miękko brzmiący fortepian z lekką klawiaturą. Taki jak na Blue Note’owskich nagraniach Rudy Van Geldera z przełomu 50 i 60 lat. Mało góry, mało dołu. Zawartość alikwotów niewiele większa niż w Rhodesie. Anty-żyleta.         

Jak wygląda Twoja praca w studio? Jakiego sprzętu i oprogramowania używasz i dlaczego akurat taki dobór oprogramowania?

Hi hi hi! Ale przeskok! Z romantyzmu prosto w trygonometrię! Uwaga, teraz może być śmiesznie, bo to zupełnie nie moja domenaDla mnie sformułowanie “praca w studio” oznacza to, co robiłem  zanim zmienił się w Polsce ustrój, czyli nagrywanie w Radiu, Telewizji czy Polskich Nagraniach. Jestem zgrubsza zorientowany że teraz, w kapitaliźmie znaczy to zupełnie co innego, ale niewiele mogę na ten temat powiedzieć, bo mnie to ani trochę nie dotyczy. Żeby jednak nie uciekać od odpowiedzi, a przy okazji rozśmieszyć niektórych czytelników, zwłaszcza młodszych, mogę oznajmić że moja przygoda z home recording zaczęła się (i skończyła!) na etapie MIDI. Najpierw nauczyłem się pracować w programie Notator na Atarim. Uwielbiałem to, bo Notator to poezja a w dodatku wtedy miało to jeszcze zastosowanie. Z biegiem czasu zorientowałem się jednak, że przemiana ustrojowa spowodowała równoległą wymianę kadrową “w branży”. Jak z pod ziemi pojawili się nowi ludzie, prężni młodzieńcy bez nazwisk, którzy wprawdzie nie powiedzieli otwarcie “panom już dziękujemy” ale zauważyłem, że moja maestria w posługiwaniu się Notatorem stała się jakby mniej przydatna. Potem nastały pecety i wtedy Apple kupiło twórcow Notatora, którzy mieli już odtąd robić tylko Logica. W ten sposób Steve Jobs skasował jednym ruchem najlepszy program MIDI w historii ludzkości. Posiadaczom pecetów został już tylko Cubase, który nigdy nie budził mojego zachwytu. Próbowałem się do niego przekonać, ale mi to nie wyszło. Być może kiepsko się starałem. O piłkarzach mówi się ostatnio, że bidulki “nie są zmotywowani”. Myślę że to jest dokładnie to, co wtedy odczuwałem (minus grubość ich portfeli – oczywiście ). Co do nagrywania audio, to nigdy się tym nie interesowałem bo nie jestem pracoholikiem który by codziennie dłubał w Pro Toolsie. Po prostu nie przystaję do zagadnienia i nie jest mi to do niczego potrzebne. Koniec opowiadania. Chociaż… chwileczkę, jest jednak post scriptum. Niedawno wróciłem na chwilę do Atariego! Na CD “I Love The Blues” którą wydaliśmy kilka lat temu wspólnie z Jarkiem Śmietaną są moje dwie solowe miniatury zrobione w domu na Notatorze: “Dukatari” i “Nordic Blues”. Tytuły są hołdem złożonym Atariemu  i organom Nord C2. Miks jest dziełem super-profesjonalisty, pana Darka Greli z krakowskiego studia Nieustraszeni Łowcy Dźwięków.

Co sądzisz o współczesnych konstrukcjach typu "wirtualny analog"? Czy Twoim zdaniem dorównują one klasycznym instrumentom analogowym?

Być może narażę się ortodoksyjnie nastawionym fanom klasycznych analogów, bo uważam że dorównują. Jeśli się mylę, to prawdopodobnie z tego samego powodu dla którego nigdy nie mógłbym zostać audiofilem. Rzecz polega na tym że jeśli skopiuję np. winylową płytę  na CD – niczego nie edytując – to nie zauważam żadnej różnicy brzmienia. Wydaje mi się, że jeśli ludzie mówią “CD nigdy nie zabrzmi jak winyl” to po prostu nieprecyzyjnie się wyrażają, bo chyba mają na myśli miks czy mastering, a nie nośnik.Jeśli nie mam racji, to znaczy że po prostu nie słyszę czegoś co słyszą wszyscy. Bo moim zdaniem CD odtworzy wiernie to, co się jej dostarczy. Łącznie z mitycznym “ciepłem i miękkością” winylu. Pozwoliłem sobie na tę dygresję, bo sprawa ma ścisły związek z oceną wirtualnych analogów. Wychowałem się na Minimoogu i Polysix’ie. Na tym drugim ustawiałem sobie praktycznie wszystko co chciałem. Np. zrobiłem kiedyś coś w rodzaju jazzowej gitary. Po latach spróbowałem zrobić kopię tego brzmienia na dopiero co kupionej Novation Supernova II Pro. Instrument (wirtualny analog) okazał się tak przyjazny, że po 10 minutach gitara była gotowa. Porównywałem oba brzmienia i oczywiście trochę się od siebie różniły, ale w sensie funkcji jaką miały pełnić były identyczne. Próbowałem dalej - już tylko z ciekawości - żeby je jak najbardziej do siebie upodobnić, ale im bardziej w to brnąłem, tym większe były moje wątpliwości. Czy jeśli mi coś w tym minimalnie nie pasuje, to jest tak dlatego że za bardzo ruszyłem którymś filtrem, czy też dlatego, że – jakby ktoś powiedział - Novation po prostu “brzmi inaczej” niż Polysix? A w ogóle jak to porównać? I co to w tym kontekście znaczy “brzmi inaczej”? Czy tu istnieje w ogóle jakieś obiektywne kryterium porównawcze? Co porównywać z czym? Te pytania nie są zupełnie bez sensu, bo dotyczą sposobu w jaki się mówi o tych sprawach. Wydaje mi się, że w dyskusjach na takie tematy często jest więcej przysłowiowej “metafory bufora” niż rzeczowości. Nie jestem cierpliwym, wytrwałym dłubaczem, w krótkim czasie tracę zdolność koncentracji i nie mam zdolności analitycznego słyszenia. Dlatego mogę oceniać te instrumenty wyłącznie pod kątem łatwości programowania, a nie ich brzmienia. Wyrażona na początku opinia (że dorównują) wynika z takiego sposobu myślenia. Chwalę wirtualne analogi bo jestem pod wrażeniem znakomitego, arcy sympatycznego doświadczenia z Novation. Nie znałem tego instrumentu, ale jego logika okazała się tak przejrzysta, że od razu było jasne co do czego służy i jak dojść do tego czego się szuka. Gdyby na miejscu Novation był wtedy Nord Lead 3 ocena nie byłaby tak entuzjastyczna. Jak na mój brak cierpliwości i niechęć do uczenia się  jest on zdecydowanie przekombinowany i zupełnie nieintuicyjny. Jednak nie mam zamiaru pozbywać się go, ponieważ ma – jako jeden z niewielu syntezatorów - “chord memory” i “keyboard hold”. Przygoda z Minimoogiem i Polysix’em była fantastyczna. Na tych instrumentach robiło się bez problemu wszystko co umożliwiała ich synteza. Było pięknie, ale zaraz potem Yamaha zepsuła całą przyjemność wypuszczając DX-7. Zaczęły się schody, bo NIKT nie potrafił się nauczyć syntezy FM i wszyscy zaczęli używać “gotowców”. Równocześnie skończył się komfort operowania dedykowanymi przyciskami i potencjometrami. Zamiast ruszyć gałką trzeba było wchodzić w menu, potem wystukać podmenu i t.d. I tego już było za wiele.Przestałem się interesować syntezatorami. Teraz mamy wszystko: gigantyczne możliwości upchane w niewielkich klawiaturach czy modułach które nic nie ważą. Mamy wygodne gałki i przyciski. Co nam może przeszkadzać? Mogę odpowiedzieć tylko za siebie: Boże, chroń mnie przed nawiedzonymi informatykami, przed rozszalałymi geniuszami projektującymi skomplikowane instrumenty. A czy wirtualne analogi dorównują tym klasycznym? Uważam że z uwagi na ich większe możliwości mogą je nawet przewyższać. Jednak generalnie obie kategorie są sobie równe i brzmią tak dobrze, jak… to co sobie na nich zaprogramujemy.  

Jak oceniasz instrumenty wirtualne VST? Czy według Ciebie stoją one na równi z instrumentami sprzętowymi, czy może soft prześcignął hardware?

Muszę z przykrością przyznać, że chyba prześcignął. Mówię “z przykrością” bo z przyczyn opisanych w  piątym pytaniu nie używam żadnych instrumentów VST. Kilka lat temu robiłem zgranie stosunkowo gęstego aranżu (MIDI) w studio, w którym soundy z moich modułów zastąpiono brzmieniami VST z Cubase’a. I słusznie, bo były dużo, powiedziałbym; nieporównanie lepsze.   

Czytelnikom portalu muzykuj.com życzę…

Żeby polityka skomercjalizowanych do granic bólu mediów i producentów sprzętu nie doprowadziła zbyt szybko do zupełnego zatarcia różnicy między twórcą a odbiorcą. Wmawianie ludziom, że każdy może zostać gwiazdą i produkowanie sprzętu typu “nie musisz nic umieć aby komponowaćmuzykę” to zarzynanie kultury tępym nożem. Ten proces postępuje i nic nie zatrzyma zidiocenia powodowanego przez wolny rynek, ale życzę wszystkim aby mieli jeszcze wiele okazji pograć i posłuchać fajnych rzeczy zanim wszystko utonie w ogólnym “bum cyk bum cyk” na jednym akordzie. O ile wtedy będzie w ogóle jeszcze jakiś akord…